Jedziemy na narty. Tzn ja jadę i dzieci. Niemąż zostaje. Jego praca umarłaby bez niego, podobno, choć moim zdaniem to on umarłby bez swojej pracy. Ostatnio jego mama nieco przejrzała na oczy choć chyba jeszcze nie do końca. Ale nie powinnam się czepiać, jest miło, nawet bardzo.
Tymczasem Mniejszy Chłopczyk posapuje sobie na naszym łóżku, Mała Dziewczynka co chwilę zrzuca z siebie kołdrę, a ja siedzę z herbatą i myślę sobie - matko, jak ja ich kocham, jak bardzo chcę być z nimi i jak bardzo boję się nieoczekiwanych zmian. Nie, nic się nie dzieje, czasem tylko jakies wydarzenia kawałek dalej lub bliżej uświadamiają mnie jak dużo mam szczęścia. Mimo choroby Mamy jest normalnie. Nawet nieco nudnawo.
Niech jak najdłużej będzie nudnawo.
Tymczasem idę pakować resztę rzeczy i wieszać nudne pranie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz